człowieka z szeroko otwartemi oczami, które błyszczały wpatrzone w niego, a potem zaczęły mrugać w świetle błyskawicy. Cała załoga rzuciła się gorączkowo na pomoc i wiele lin przerzucono przez burtę. Wówczas w porywie wichru przeleciał nad poręczą człowiek jakby niesiony burzą i zwalił się na pokład. Zanim ktokolwiek zdążył go podnieść, skoczył na nogi, tak że ludzie stłoczeni wkoło niego żachnęli się w tył. Ponury, siny blask ukazał osłupiałe twarze majtków skamieniałych ze zdumienia i doszczętnie przez grom ogłuszonych. Po chwili doszedł ich uszu — jak gdyby byli pogrążeni w otchłani wiecznej ciszy — nieznany, słaby, daleki głos, który mówił:
— Szukam białego człowieka.
— Jestem — zawołał Lingard. Potem, gdy nieznajomy stanął pod lampą w kajucie, ociekający wodą i nagi, z mokrą przepaską na biodrach, Lingard rzekł: — Nie znam ciebie.
— Nazywam się Dżaffir i przybywam od Paty Hassima, który jest moim wodzem i twoim przyjacielem. Czy to znasz?
Pokazał ciężki, złoty pierścień z dość pięknym szmaragdem.
— Widziałem to dawniej na palcu radży — rzekł Lingard, poważniejąc.
— To jest świadectwo prawdy moich słów — posłanie od Hassima brzmi: — Odejdź i zapomnij!
— Ja nie zapominam! — rzekł zwolna Lingard. — Nie taki człowiek ze mnie. Cóż to znów za wybryk?
Nie potrzebujemy powtarzać w całej rozciągłości opowiadania Dżaffira. Okazało się iż Hassim, wróciwszy do kraju po spotkaniu z Lingardem, zastał swego krewniaka umierającego i dowiedział się, że powstało
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/102
Ta strona została skorygowana.