Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

chce pan? Oho, widzę że nie będę miał z pana pożytku, ale z tym Tomem dałoby się coś porządnego wykombinować — jak to on się nazywa? Gdzie go można przydybać? Co, wszędzie? Eee, to znaczy nigdzie. Ale już ja go którego dnia przyłapię — tak, dobrodzieju.
Jörgenson, doszczętnie zapomniany, patrzył sennie na padające karty. „Szpieg — ja wam to mówię“ — mruknął do siebie. „Jeśli się chcecie czego dowiedzieć, mnie się pytajcie“.
Gdy Lingard powrócił z Wajo po niezwykle długiej nieobecności, wszyscy zauważyli w nim wielką zmianę. Był mniej rozmowny i hałaśliwy, zawsze gościnny, ale gościnność jego stała się mniej wylaną — i człowiek ten, który się czuł najszczęśliwszym gdy mógł rozprawiać o fantastycznych, szalonych planach w towarzystwie pół tuzina ludzi sobie podobnych, teraz unikał często spotkania z najlepszymi przyjaciółmi. Jednem słowem, po powrocie okazał się znacznie mniej dobrym kolegą niż przedtem. Odwiedzał kolonje równie często jak dawniej, lecz na krótko; a gdy się zjawiał, śpieszno mu było zawsze odjechać.
W ciągu dwóch lat bryg miał no swój sposób równie ciężkie życie jak i jego właściciel. Zwinny i piękny, przewijał się szybko między wyspami mało znanych grup. Z samotnych przylądków można go było dostrzec w oddali jako białą plamkę, wędrującą szybko po błękitnem morzu; apatyczni dozorcy nielicznych morskich latarni przy głównej drodze na wschód, nauczyli się rozpoznawać krój jego żagli. Widywali go płynącego to na wschód, to na zachód. Raz śmigał niewyraźnie wśród deszczowej mgły szkwału, pędząc z pochyłemi masztami; to znów wyprostowany