Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

— Znałem i jego, i jego ojca — wybuchnął tamten podnieconym szeptem. — Kogo ja nie znałem? Znałem Sentota, gdy był królem południowego brzegu Jawy i gdy Holendrzy naznaczyli cenę na jego głowę — była to wielka suma, cały majątek. Nocował dwa razy na Dzikiej Róży, kiedy zaczęły się jego niepowodzenia. Znałem go, znałem wszystkich jego wodzów, kapłanów, wojowników, starego regenta, który stchórzył i przeszedł do Holendrów, znałem — — Zająknął się, jakby słowa nie mogły wydostać mu się z gardła, wreszcie zamilkł i westchnął. — Ojciec Belaraba uciekł ze mną — zaczął znów spokojnie — i połączył się z Padrysami na Sumatrze. Wyrósł na wielkiego przywódcę. Belarab był wtedy młodzikiem. Takie to były czasy. Włóczyłem się wzdłuż wybrzeży — i śmiałem się w nos krążownikom; widziałem każdą bitwę w kraju Battaków — i widziałem jak Holendrzy uciekali; byłem jak brali Singal — i uszedłem cało. To ja jestem tym białym, którego rad słuchali wodzowie plemienia Manangkabo. Pisano o mnie wtedy mnóstwo w gazetach holenderskich. Opowiadali, że jestem Francuzem, który przyjął mahometanizm — — Zaklął potężnie i zatoczył się na poręcz, dysząc ciężko i mrucząc przekleństwa na dzienniki.
— Otóż właśnie Belarab trzyma całą rzecz w ręku — rzekł spokojnie Lingard. — On jest głównym przywódcą na Wybrzeżu Zbiegów. Naturalnie są i inni. Porozsyłał gońców na północ i na południe. Musimy zapewnić sobie ludzi.
— Wszystkie djabły już rozpętane — rzekł Jörgenson. — Pan to zrobiłeś, a teraz strzeż się — strzeż się...
— Nic nie może zawieść, o ile mi się zdaje — dowodził Lingard. — Wszyscy wiedzą, co mają robić.