końcu długiej rozmowy z Hassimem, który po raz dwudziesty może opowiedział historję swej krzywdy i swych walk, Lingard podniósł potężne ramię i potrząsając pięścią nad głową, krzyknął: „Wykurzymy ich stamtąd. Zbudzimy cały kraj!“ W tych słowach uczynił wyznanie — nie zdając sobie wcale z tego sprawy — całego swego idealizmu ukrytego pod siłą pełną prostoty. Zbudzić cały kraj! To podświadome uczucie stanowiło podstawę, z której wyrastała potrzeba czynu Lingarda, prymitywne pojęcie o tem, co jest istotą sprawiedliwości, wdzięczności, przyjaźni; czuła litość dla ciężkiej doli Immady — tego biednego dziecka — i dumne przeświadczenie, że ze wszystkich ludzi na świecie on jeden ma możność i odwagę porwać się na tak wielkie dzieło.
Trzeba było pieniędzy i trzeba było ludzi, a Lingard zdobył i jedno i drugie w przeciągu dwóch lat, począwszy od owego dnia, gdy z pistoletami za pasem, w kapeluszu z włókien palmowych na głowie, stanął nagle o świcie, w głuchem milczeniu, przed tajemniczym Belarabem, który w pierwszej chwili zanadto był zdumiony na widok białej twarzy, aby się do niego odezwać.
Słońce nie wysunęło się jeszcze z za lasów w głębi lądu; niebo, już przesycone światłem, sklepiało się nad ciemną, podłużną laguną i nad rozległemi polami pełnemi cienia, który zwolna zdawał się przeistaczać w białość porannej mgły. Wśród pól stały chaty, płoty, ostrokoły; duże domy na wyniosłych palach górowały nad kępami drzew owocowych, jak zawieszone w powietrzu.
Tak wyglądała osada Belaraba w chwili, gdy wzrok Lingarda pierwszy raz na niej spoczął. Na tem tle
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/130
Ta strona została skorygowana.