Zdumiony Lingard słuchał bez słowa. Śpiący Malaj zlekka pochrapywał. Belarab ciągnął dalej bardzo spokojnie po tym prawie mimowolnym wybuchu wiary niosącej ukojenie. Wyjaśnił, że pragnie znaleść w kimś oparcie, w kimś silnym i godnym zaufania — w jakiejś zewnętrznej sile, któraby zastraszyła niesfornych, któraby przejęła lękiem ich głupotę i zabezpieczyła jego rządy. Chwycił poomacku ramię Lingarda wyżej łokcia i ścisnął je silnie — potem puścił. A Lingard zrozumiał, dlaczego śmiały jego krok został uwieńczony takiem powodzeniem.
Wtedy to za otwarte poparcie Lingarda, za kilka strzelb i trochę pieniędzy, Belarab obiecał pomoc przy zdobywaniu Wajo. Nie było żadnej wątpliwości, że mógł znaleźć ludzi chętnych do walki. Mógł posłać gońców w dalsze strony do swych przyjaciół, a w jego własnym kraiku nie brakło niespokojnych duchów gotowych na wszystko. Mówił o tych ludziach z dziką pogardą i gniewną czułością, mięszając akcenty zazdrości i lekceważenia. Zmęczony był ich szaleństwem, ich zuchwalstwem, ich niecierpliwością — i zdawał się czuć za to urazę, jakby to były dary, których on sam został pozbawiony przez zgubną swą mądrość. Oni będą się bili. Gdy czas nadejdzie, Lingard zawiadomi Belaraba i na jego skinienie pójdą na marną śmierć — ci ludzie, którzy nie umieją czekać na odpowiednią chwilę na ziemi, lub na wieczystą zemstę niebios.
Skończył; postać jego zamajaczyła wysoko w mroku.
— Zbudź się! — zawołał cicho, pochylając się nad śpiącym człowiekiem.
Czarne ich postacie przesunęły się jedna za drugą, zasłaniając dwukrotnie migotanie gwiazd i Lingard,
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/137
Ta strona została skorygowana.