Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/143

Ta strona została skorygowana.



I

— Są ludzie — rzekł Lingard — którzy chodzą po świecie z zamkniętemi oczami. Pan ma rację. Morze jest otwarte dla wszystkich. Jedni pracują na niem, a drudzy zbijają bąki — i to nie moja rzecz. Tylko niech pan sobie zapamięta, że nie pozwolę aby czyjeś igraszki przeszkadzały mi w pracy. Pan mi daje do zrozumienia, że pan jest bardzo wybitnym człowiekiem — —
Pan Travers uśmiechnął się chłodno.
— O tak — ciągnął Lingard. — Rozumiem to dobrze. Ale niech pan nie zapomina, że pan jest bardzo daleko od swego kraju, a tymczasem ja jestem tutaj na swoim gruncie. Ja wrosłem w ten grunt. Jestem właśnie Tomem Lingardem, ni mniej, ni więcej, czy znajdę się tu czy tam i — może pan zapytać —
Szeroki ruch jego ręki wzdłuż zachodniego horyzontu powierzył z głęboką ufnością resztę zdanie niememu świadectwu morza.
Lingard był na pokładzie jachtu już przeszło godzinę, ale nic z tego nie wynikło, poczuł tylko że rodzi się w nim instynktowna nienawiść. Wobec nieświadomych żądań, które wyczuwał w samym fakcie obecności tych ludzi, w ich nieznajomości warunków, w ich twarzach, w ich głosach, w ich oczach — nie był w stanie zdobyć się na nic innego prócz urazy, która kryła w sobie zaród gwałtu nie liczącego się z niczem. Nie mógł im nic powiedzieć, bo nie było