wcale, nie potrzebował nawet podnieść na nich ręki! Należało tylko zamknąć oczy na dzień lub dwa, a potem mógł zapomnieć, że ich kiedykolwiek oglądał. Toby mu przyszło z łatwością. Niech zniknie ich niewiara, niech przepadnie ich głupota, niech zginą ich ciała... Miał do wyboru to — albo zgubę!
Wzrok Lingarda, oderwawszy się od niemego morza, wędrował zwolna po niemych postaciach skupionych na baku, po twarzach marynarzy, uważnych i zdumionych, po twarzach nigdy dawniej nie widzianych, lecz przywodzących mu na myśl dawne czasy — młodość — inne morza — dalekie wybrzeża złączone z wczesnemi wspomnieniami. Pan Travers ocknął się także i ręka jego, skubiąca zarost z lewej strony, powędrowała do kieszeni kurtki, jakby wyciągnęła z bokobrodów coś, co warto było przechować. Posunął się szybko o krok w stronę Lingarda.
— Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób mógłbym skorzystać z pańskich usług — rzekł z chłodną stanowczością.
Lingard trzymał się za brodę w zadumie i spoglądał na niego zgóry przez krótką chwilę.
— Może to i dobrze — rzekł bardzo wolno — ponieważ panu swych usług nie proponowałem. Proponowałem, że wezmę państwa na pokład na przeciąg kilku dni — ponieważ to jedyny sposób, aby zapewnić wam bezpieczeństwo. A pan pyta o moje pobudki. Moje pobudki! Jeśli pan ich nie widzi, to panu nic do tego.
I ci dwaj ludzie, którzy parę godzin przedtem nigdy