Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

jącem i łagodnem — mówiła dalej głosem, który bezwiednie rozgrzewał, pieścił i miał czarodziejską władzę przenikania duszy rozkoszą. — Taka młodziutka! i mieszka tutaj — prawda? Na morzu, czy gdzie? Mieszka — — I jakby w trakcie mówienia odsunięto ją nagle na wielką odległość, rzekła cicho: — Jak też ona żyje?
Lingard nie widział prawie Edyty Travers do tej chwili. Nie widział właściwie nikogo prócz Traversa. Patrzył i słuchał w oszołomieniu, jakby doznawał czegoś zupełnie nowego.
Wreszcie zebrał myśli, zdobywając się na wyraźny wysiłek, i rzekł z resztą wściekłości:
— Co pani do niej? Ona wie, co to wojna. Czy pani ma pojęcie o wojnie? I głód zna, i pragnienie, i niedolę; rzeczy, o których pani tylko słyszała. Śmierć przeszła koło niej tak blisko, jak ja teraz stoję od pani — i co was to wszystko może obchodzić?
— To dziecko! rzekła zwolna w zdumieniu.
Immada zwróciła na panią Travers oczy czarne jak węgiel, błyszczące i łagodne jak tropikalna noc; i spojrzenia tych dwu kobiet, spojrzenia różne a badawcze, spotkały się, zetknęły i jak gdyby się splotły, poufnie zespolone. Rozdzieliły się wreszcie.
— Poco oni tu przybyli? Dlaczego pokazałeś im drogę do tego miejsca? — spytała cicho Immada.
Lingard zaprzeczył poruszeniem głowy.
— Biedne dziewczątko — rzekła pani Travers. — Czy one wszystkie takie ładne?
— Jakto, wszystkie? — wymamrotał Lingard. — Nie znajdzie się drugiej takiej, choćby się przetrząsnęło wszystkie wyspy dokoła.
— Edyto! — wykrzyknął pan Travers napomina-