Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

nię na koniec przedniej rei na brygu. Pani Travers widziała wznoszące się światło, które kołysało się przez krótką chwilę, a potem zawisło nieruchomo w powietrzu, przebijając gęstą noc między dwoma statkami płomiennem spojrzeniem, co zdawało się padać zdaleka tylko na nią, mocne i spokojne.
Jej myśli — jak ćma — frunęły ku temu światłu — temu człowiekowi — temu dziewczęciu, które znało wojnę, niebezpieczeństwa, widziało zbliska śmierć, i zyskało najwidoczniej oddanie tego człowieka. Wypadki popołudnia były dziwne już same przez się, lecz do zmysłu artystycznego pani Travers przemówiła szczególnie siła ich wyrazu. Uwypukliły się w jej pamięci z jasnością i prostotą, jak nieśmiertelna legenda. Wyglądały tajemniczo, ale czuła niezbicie, że są na wskroś prawdziwe. Były przejawem uczuć prostych i potężnych, jakie zapewne targały ludzkością w młodzieńczych, naiwnych jej dniach. Pani Travers pozazdrościła na chwilę losu tej siostrze skromnej i nieznanej. Nic nie stało między tą dziewczyną a prawdą jej uczuć. Mogła być z całą szczerością odważną, i tkliwą, i namiętną — i nawet okrutną. Dlaczegożby nie okrutną? Mogła przeniknąć całą prawdę zgrozy — i miłości — do dna, bez sztucznych pęt, nie narzucając sobie dotkliwego przymusu.
Rozmyślając nad tem, czem mogłoby być takie życie, pani Travers poczuła, że ogarnia ją niepojęte uniesienie, które budzi się tak często w ludziach intelektu, gdy sobie uświadomią swe fizyczne zdolności. Rozgorzała nagłem poczuciem, że i ona mogłaby sprostać wymaganiom podobnej egzystencji; serce jej rozszerzyło się na chwilę tęsknotą za nagą prawdą rzeczy;