że się pan gniewa, kiedy pan nie może odrazu postawić na swojem.
— Ja się gniewam! — wykrzyknął ściszonym głosem. — Pani tego nie rozumie. Przecież myślę także i o pani — a pani jest dla mnie niedobra.
— Ja wątpię nie o panu, ale o własnej sile. Pan wywarł niekorzystne wrażenie na moim mężu.
— Niekorzystne wrażenie! Obszedł się ze mną, jakbym był łazikiem z wybrzeża. Mniejsza o to. To jest pani mąż. Każdemu mężczyźnie ciężko znieść trwogę w kimś, kto go obchodzi. A więc —
— Cóż to za machiawelizm!
— Co? co pani mówi?
— Ja się tylko dziwię, gdzie pan to spostrzegł. Na morzu?
— Co spostrzegłem? — rzekł z roztargnieniem i ciągnął dalej swą myśl: — Jedno pani słowo powinno wystarczyć.
— Tak pan myśli?
— Jestem tego pewien. Przecież nawet ja sam —
— Naturalnie — przerwała. — Ale czy pan nie uważa, że po rozstaniu się panów tak — tak — nieprzyjaznem, mogłaby zajść trudność przy ponownem nawiązaniu stosunków?
— Człowiek taki jak ja zrobi wszystko dla pieniędzy — czyż pani tego nie rozumie?
Po chwili zapytała:
— A czy by pan chciał, abym użyła tego argumentu?
— Jeżeli pani wie, że tak nie jest —
Głos jego zadrżał — cofnęła się zmięszana, jak gdyby dotknął jej niespodzianie.
— O co wam chodzi właściwie?
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/185
Ta strona została skorygowana.