— O królestwo — rzekł Lingard.
Pani Travers wychyliła się daleko za burtę, patrząc w Lingarda, i twarze ich — jedna nad drugą — znalazły się tuż koło siebie.
— Ale nie dla pana? — szepnęła.
Poczuł na czole dotknięcie jej oddechu i przez chwilę stał nieruchomo, jakby nigdy już nie miał zamiaru poruszyć się lub odezwać.
— Takie rzeczy — zaczął nagle — wchodzą w drogę, kiedy się o nich nie myśli i biorą za łeb, zanim się człowiek zorjentuje, co chce właściwie zrobić. Kiedy wjeżdżałem do zatoki na Nowej Gwinei, nie miałem pojęcia, dokąd mię ta podróż zaprowadzi. Mógłbym pani opowiedzieć jedną historję. Pani zrozumiałaby! Pani! Pani!
Zająknął się, zawahał — i nagle zaczął mówić, rzucając w noc obrazy z ostatnich dwóch lat, a pani Travers śledziła je, jak gdyby się rysowały ognistemi słowami.
Opowiadanie jego było również zdumiewające, jak odkrycie nowego świata. Prowadził ją po krawędzi porywającego życia, które oglądała poprzez naiwny zapał opowiadającego. Wszystko co było nieproporcjonalne i bezsensowne w tej wdzięczności, w tej przyjaźni, w tem niepojętem poświęceniu, ginęło w olbrzymiem napięciu uczuć. Ślepa gwałtowność, z jaką dążył do celu, nadawała niejasnemu planowi podboju proporcje wielkiego przedsięwzięcia. Żadna wizja podbitego świata nie mogła być bardziej porywająca dla najznakomitszego ze zdobywców znanych w historji.