Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

— A o co pan chce, żebyśmy się bili? — zapytał nagle. Lingard drgnął.
— Wcale nie chcę — rzekł — i nie prosiłbym pana o to.
— Niepodobna zgóry powiedzieć, co pan zrobi, panie kapitanie — odparł Carter; — niema jeszcze dwudziestu czterech godzin, jak pan chciał mnie zastrzelić.
— Powiedziałem tylko, że raczej pana zabiję, niż pozwolę, aby mi pan narobił kłopotu — wyjaśnił Lingard.
— Jedna noc nie jest podobna do drugiej — mruknął Carter — ale jakże ja się mam w tem połapać? Zdaje mi się, że to pan sam wpędza siebie w tarapaty — i to w jaknajszybszem tempie.
— No więc przypuśćmy, że tak — rzekł Lingard, nagle posępniejąc. — Czy wasi ludzie biliby się, gdybym ich porządnie uzbroił?
— Za kogo — za pana czy za siebie samych? — spytał Carter.
— Za tę kobietę! — wybuchnął Lingard. — Pan zapomina, że na statku jest kobieta. Gwiżdżę na to, co stanie się z resztą.
Carter rozważał to sumiennie.
— Nie dzisiaj — rzekł nakoniec. — Jest między nimi jeden czy dwóch jak się patrzy, ale reszta zupełnie zbaraniała. Nie dzisiaj. Niech im pan da czas trochę się uspokoić, jeżeli pan chce, żeby się bili.
Zdawał sprawę ze stanu rzeczy i wyrażał swoje zdanie, wahając się między lojalnością i niedowierzaniem. Stan własnej duszy dziwił go niepomiernie. Nie mógł nic zrozumieć, nie wiedział co o tem wszystkiem myśleć, a jednak czuł instynktowne pragnienie, natchniony poryw, aby pomóc temu człowiekowi. Niekiedy wydawało mu się to koniecznością, to znów dy-