— Jest parę takich osób, których nie mogę przeniknąć — krzyknął w tył do Lingarda, przełażąc spiesznie przez burtę.
Shaw skorzystał teraz ze sposobności aby się zbliżyć. Zaczął wahająco: „Panie kapitanie, chciałbym parę słów panu powiedzieć“ — i ciągnął dalej, oświadczając, że jest porządnym człowiekiem. Wypowiadał się podniesionym, niepewnym głosem. Jest żonaty, ma dzieci, i nie znosi wszelkiej nielegalności. Światło igrało na jego otyłej postaci; rzucił na pokład swój kapelusz w kształcie grzyba i nie bał się mówić prawdy. Szare wąsy sterczały mu zaczepnie, a wzrok był niespokojny; przyciskał konwulsyjnie ręce do brzucha, otwierał szeroko grube, krótkie ramiona i wyrażał życzenie, aby dobrze to zrozumiano, że bywał głównym oficerem na angielskich statkach, oficerem o charakterze nieskazitelnym i, jak sądził, „na wysokości zadania“. Trudno znaleźć spokojniejszego niż on człowieka; byłby jednak skłonnym do pewnych ustępstw, gdyby „przyszło do niesnasek z jakimi murzynami, których powinno się uczyć dobrych manier i rozsądku“ — i w razie czego byłby gotów do — — ale tu przecież chodzi o białych — panów, panie — nie mówiąc już o załodze.
Nigdy dotychczas tak się nie zwracał do żadnego ze swych zwierzchników, a mówiła przez niego przezorność, jego przekonania, zapatrywania, zasady, świadomość swej wyższości i nagromadzone latami pretensje do wszystkich po kolei szyprów, z których bywał niezadowolony w swem życiu.
Jeszcze nigdy nie zdarzyła mu się taka okazja pokazania, że wyzyskać się nie da. Przyłapał wreszcie jednego szypra i mógł na nim używać dowoli. Zresztą
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/218
Ta strona została skorygowana.