Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/120

Ta strona została skorygowana.

Jednocześnie zaś Lingard czuł, że go nic ta wrogość nie obchodzi, jakby go nie obchodziła i przyjaźń tego człowieka. I nagle poczuł, że jest bardzo rozdrażniony.
— Tak. O nim mówię właśnie — rzekł pogardliwym tonem. — Nie mam specjalnego upodobania do tego nazwiska i nie zamierzam bynajmniej mówić o tym człowieku więcej niż muszę. Gdyby nie był pani mężem, nie zniósłbym jego zachowania przez godzinę. Czy pani wie coby go spotkało, gdyby nie był pani mężem?
— Nie — rzekła pani Trarers. — A pan wie, panie kapitanie?
— Niezupełnie — przyznał Lingard. — Coś, coby nie poszło mu w smak, tego może pani być pewna.
— A to, co się teraz z nim dzieje, podoba mu się bardzo — zauważyła. Lingard zaśmiał się.
— Nie zdaje mi się abym mógł zrobić coś, coby było po jego myśli — rzekł poważnie. — Niech pani mi wybaczy moją otwartość, ale czasem z powodu jego obejścia niezmiernie mi trudno zachowywać się uprzejmie. Z różnemi rzeczami miałem już w życiu do czynienia, ale nigdy z pogardą.
— Wierzę temu najzupełniej — rzekła pani Travers. — Czyż pańscy przyjaciele nie nazywają pana Królem Tomem?
— Oni wszyscy mnie nic nie obchodzą. Nie mam przyjaciół. Istotnie, tak mnie nazywają...
— Pan nie ma przyjaciół?
— O nie — rzekł stanowczo. — Ludzie tacy jak ja przyjaciół nie mają.
— To zupełnie możliwe — szepnęła do siebie pani Travers.