Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/127

Ta strona została skorygowana.

moim myślom. Muszę pani wyznać, że wcale mi nie jest wesoło na duszy. Ale co on może wiedzieć o ludziach takich jak my? A gdy sobie uprzytomnię, jak mało ludzie naszego pokroju wiedzą o takim człowieku, wystarcza mi najzupełniej zwracanie się do niego jako do kapitana Lingarda. To jest zwyczajne, i kojące, i nader przyzwoite, i zadawalniające, bo kapitan to najbardziej pusty ze wszystkich tytułów. Czem jest kapitan? Każdy może być kapitanem; a do Lingarda pasuje ta nazwa równie dobrze jak każda inna. Tymczasem on zasługuje na coś szczególnego, znaczącego i wyrazistego, coś coby odpowiadało jego osobie, jego prostej i romantycznej osobie.
Zauważył, że pani Travers pilnie mu się przypatruje. Oczy ich rozłączyły się spiesznie.
— Pańskie zdanie zrobiłoby mu przyjemność — rzuciła niedbale pani Travers.
— Obawiam się, że potraktowałby je pogardliwie.
— Nic podobnego! W to mu graj.
— Zdaje mi się, że pani go rozumie. Kobiety są dziwnie pojętne, jeśli chodzi o kwestje, które je interesują; gdy wyobraźnia ich jest pobudzona, bez namysłu puszczają jej wodze. Mężczyźni mniej mają do siebie zaufania, ale kobiety rodzą się daleko śmielszemi. Idą naprzód pod osłoną tajemnicy i milczenia, a im ciemniejszem jest to, co chciałyby zbadać, tem więcej mają odwagi.
— Czy pan chce doprawdy powiedzieć, że mię pan uważa za istotę lubującą się w ciemności?
— Mówiłem o kobietach wogóle — odparł d’Alcacer. — Inny punkt wyjścia byłby impertynencją. Tak, ciemność jest najlepszym przyjacielem kobiet. Ich śmiałość kocha ją; natomiast nagły błysk światła zbija