Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/128

Ta strona została skorygowana.

kobiety z tropu. Naogół biorąc, jeśli kobieta nie dotrze nawet do samej prawdy, potrafi zawsze dostać się w jej pobliże.
Pani Travers słuchała z uwagą, a gdy d’Alcacer przestał już mówić, czas jakiś nie przerywała milczenia. Wreszcie rzekła obojętnym tonem, że jeśli chodzi o Lingarda, nastręczyła jej się specjalna okazja. D’Alcacer, panujący zawsze nad sobą, zdołał ukryć odruch istotnej ciekawości pod pozorem konwencjonalnego zainteresowania.
— Doprawdy — zawołał uprzejmie. — Specjalna okazja! Jakże pani udało się ją stworzyć?
Tego było pani Travers za wiele.
— Ja miałam ją stworzyć! — wykrzyknęła z oburzeniem, choć bardzo cicho. — Jakim sposobem? Jakże byłabym mogła to zrobić?
D’Alcacer, nie okazując najlżejszej skruchy, szepnął jakby do siebie, że istotnie kobiety rzadko kiedy zdają sobie sprawę, „jak to zrobiły“, na co pani Travers zauważyła zmęczonym głosem, iż niema dwóch mężczyzn, którzy by byli tępi w jeden i ten sam sposób. D’Alcacer zgodził się na to bez wahania.
— Tak, nasz rodzaj przedstawia większą rozmaitość. Z pewnego, punktu widzenia przemawia to wybitnie na naszą korzyść. Jesteśmy interesujący... Swoją drogą nie wystawiam sobie, abym był interesującym dla pani. A Człowiek Losu?
— O tak! — szepnęła pani Travers.
— Aha! Wybitnie interesujący! — rzekł d’Alcacer tajemniczo i porozumiewawczo. — Czyżby jego tępość była aż tak kolosalna?
— Jest nieodłączna od wielkich wizji, które nie są bynajmniej pospolite i tworzyły mu jego własny świat.