Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/139

Ta strona została skorygowana.

wszystkich swych muskułów, bojąc się, iż straci zupełnie panowanie nad sobą, że nie dbając o nic, ulegnie porywowi czającemu się na dnie jej popłochu — że chwyci za rękę Człowieka Losu, przyciśnie ją do piersi, odrzuci precz — i zniknie, zniknie z życia jak mara. Człowiek Losu siedział niemy i pochylony, lecz można było wyczuć siłę w jego zgnębieniu. „Jeżeli się nie odezwę“, rzekła do siebie pani Travers z wielkim wewnętrznym spokojem, „wybuchnę płaczem“. Powiedziała głośno:
— Co się mogło wydarzyć? Dlaczego pan mnie tu wciągnął? Dlaczego pan mi nie mówi, co za wieści nadeszły?
— Zdawało mi się, że pani nie chce ich słyszeć. Myślę, że pani nie chce tego doprawdy. Co to panią może wszystko obchodzić? Myślę, że pani zupełnie nie dba o to co czuję, co zrobię i jaki będzie mój koniec. Myślę naprawdę, że pani nie dba i o to, jak pani sama skończy. Że pani nie dbała nigdy ani o swoje uczucia, ani o czyjekolwiek inne. Nie dlatego, aby pani była nieczuła, ale dlatego, że pani nie wie, i nie chce wiedzieć, i że pani się gniewa na życie.
Machnął niedbale ręką i wówczas pani Travers zauważyła, iż Lingard trzyma kartkę papieru.
— Czy to są te wiadomości? — spytała znacząco. — Trudno sobie wyobrazić, aby w tej dziczy pismo miało jakieś znaczenie. I któżby mógł panu przesłać wieści na papierze? Czy mogę to zobaczyć? Czy zrozumiem? To po angielsku? No, Królu Tomie, proszę tak strasznie na mnie nie patrzeć.
Wstała nagle, nie w porywie oburzenia, ale jakby u kresu wytrzymałości. Klamry sadzone drogiemi ka-