Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/142

Ta strona została skorygowana.

dzikich, zakotwiczone w cieśninie. Z początku celowaliśmy w dal, aby pozwolić tym włóczęgom na pokładzie dać nogę i połączyć się z towarzyszami obozującymi na piaskach. Nie chciałem nikogo zabijać. Potem puściliśmy w ruch długą armatę i po upływie godziny wybiliśmy dna z obu prao. Dzikusy na mieliźnie wyły i wrzeszczały za każdym strzałem. Źli są potężnie, ale teraz gwiżdżę już na to, bo zatopiwszy prao obróciłem ich w stado niewinnych jagniąt. Nie potrzebują ginąć z głodu na tej ławicy; mają tam dwa czy trzy czółna wyciągnięte na piasek i mogą się przeprawić na brzeg ze swemi kobietami, kiedy im się będzie podobało.
„Zdaje mi się, że postąpiłem jak marynarz i jak marynarz mam zamiar dalej działać. Teraz gdy już zabezpieczyłem okręty, zabiorę się bez zwłoki do ściągania jachtu z mielizny. Zrobiwszy to, uzbroję łodzie i udam się wgłąb lądu, aby znaleźć pana i właścicieli jachtu; nie spocznę póki się nie dowiem, czy jesteście jeszcze przy życiu.
„Mam nadzieję, że słowa te dotrą do pana. Ledwie załatwiliśmy się z temi prao, przypłynął od zachodu ów człowiek, którego pan wysłał tamtej nocy w Carimacie, aby zatrzymał naszego pierwszego oficera; człowiek ten przyholował nasz wielki gig z załogą; wszyscy czują się dobrze. Pański serang mi mówi, że to jest goniec zasługujący na największe zaufanie; nazywa się Dżaffir. Zdaje mi się, że aż nazbyt mu pilno dostać się do pana jaknajprędzej. Powtarzam: okręty są zabezpieczone, tak samo jak i ludzie, i nie myślę was opuścić — żywych czy umarłych“.