Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/150

Ta strona została skorygowana.

— Opowiedz radży Hassimowi o wszystkiem co zaszło — rzekł Lingard. — I powiedz mu, aby jaknajprędzej przybył tu potajemnie z księżniczką, swą siostrą Nadszedł czas wielkich trosk. Bądźmy przynajmnie razem.
— Słusznie! Słusznie! — przytakiwał Dżaffir serdecznie. — Umierać w samotności pod naporem nieprzyjaciół, to straszny los.
Wycofał się ze światła lampy, przy której rozmawiali; zeszedł do czółna, ujął wiosło i bez pluśnięcia znikł na ciemnej lagunie.
W tej chwili właśnie pani Travers i d’Alcacer usłyszeli, że Lingard woła głośno na Jörgensona. Znajomy cień stanął natychmiast u boku Lingarda i słuchał w obojętnem milczeniu. Dopiero przy końcu opowiadania zdziwił się głośno: „Ot masz! Piwo nawarzone; jeśli chcesz, możesz je wypić“. Ale właściwie nie było takiej rzeczy na świecie, któraby mogła zdziwić albo zaskoczyć starego Jörgensona. Odwrócił się, mrucząc coś pod nosem. Lingard siedział wciąż z brodą wspartą na dłoni, a ostatnie słowa Dżaffira zawładnęły nim stopniowo. Nagle wziął lampę i poszedł po panią Travers. Poszedł po nią, bo potrzebował poprostu jej fizycznej obecności, dźwięku jej głosu, ciemnego, przejrzystego spojrzenia jej oczu. Wiedział, że nie mogła mu pomóc. Idąc, zauważył że Jörgenson kazał się zebrać nielicznym Malajom i rozmieszczał ich na pokładzie, aby śledzili lagunę ze wszystkich stron. Wywoławszy z klatki panią Travers, Lingard — mimo swej walki wewnętrznej — zdał sobie sprawę, że doznaje pewnego zadowolenia, odbierając ją d’Alcacerowi. Nie mógł znieść, aby jej uwaga zatrzymała się na innym mężczyźnie, choćby tylko przez okruszynę czasu — nie mógł ustąpić nikomu najdrob-