Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/160

Ta strona została skorygowana.

stym Tenggą, który gotów mu powiedzieć: „Czy ci tego nie mówiłem?“
— Rozumiem — szepnęła pani Travers. — Lingard pociągnął ją łagodnie ku poręczy.
— A teraz niech pani spojrzy na tamten koniec wybrzeża, gdzie cienie najbardziej są zwarte. To fort Belaraba, jego domy, jego skarbiec, jego stronnicy. Oto tam jest siła osady. Ja ją podtrzymałem. Ja uczyniłem ją trwałą. Ale czemże jest teraz? Jak gdyby bronią w ręku martwego człowieka. A jednak tylko stamtąd możemy się czegoś spodziewać, o ile jeszcze czas na to. Przysięgam pani, że nie ośmieliłbym się wysadzić ich na brzeg za dnia, ze strachu aby ich nie zamordowano na miejscu.
— Niema czasu do stracenia — wyszeptała pani Travers, a Lingard odrzekł równie cicho:
— Nie — jeśli i ja nie mam utracić tego, co jest mojem prawem. To pani tak powiedziała.
— Tak, powiedziałam to — szepnęła, nie podnosząc głowy. Lingard poruszył się gwałtownie u jej boku i pochylił głowę nisko nad jej ramieniem.
— A ja pani nie dowierzałem! Powinienem ucałować kraj pani sukni, jak to robią Arabowie ze swymi wielkimi ludźmi, kajając się za to, że zwątpiłem o wielkości pani serca.
— Och, moje serce — rzekła lekko pani Travers, patrząc wciąż w ogień, który strzelił nagle wgórę i stał się wielkiem ogniskiem. — Mogę pana zapewnić, że nie odegrało w świecie wielkiej roli. — Zamilkła na chwilę aby opanować swój głos, poczem rzekła stanowczo: — Niechże się to stanie.
— Jeśli mam pani powiedzieć prawdę, łódź czeka już od pewnego czasu.