Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/161

Ta strona została skorygowana.

— No więc...
— Proszę pani — rzekł Lingard z wysiłkiem — to są ludzie z pani sfery. — I nagle wybuchnął: — Nie mogę ich zabrać na brzeg ze związanemi rękami i nogami!
— D’Alcacer już wie. Zastanie go pan przygotowanego. Od samego początku był gotów na wszystko.
— To człowiek co się zowie — rzekł Lingard z przekonaniem. — Ale ja myślę o tym drugim.
— Właśnie, o tym drugim — powtórzyła. — A czy ja o nim nie myślę? Na szczęście mamy d’Alcacera. Pomówię najpierw z nim.
Odwróciła się od burty i poszła w stronę klatki.
— Jörgenson — rozległ się po całym pokładzie głos Lingarda — każ oświetlić przejście.
I ruszył zwolna za panią Travers.

VI

Otrzymawszy ostrzeżenie, d’Alcacer cofnął się i oparł o brzeg stołu. Nie mógł sobie nie uświadomić, że jest do pewnego stopnia wzruszony. I rzeczywiście, gdy prosił panią Travers o jakiś znak, przypuszczał że go to przejmie — ale nie sądził, że ujrzy ten znak tak prędko. Spodziewał się że i ta noc, jak wiele innych, upłynie mu na przerywanej drzemce, wśród niewygód i niepokoju rozstrzelonych myśli. A przytem zaskoczyło go własne wzruszenie. Pochlebiał sobie, iż ma większy zasób filozofji. Przyszło mu na myśl, że ten sławny instynkt samozachowawczy jest dziwnym objawem, objawem czysto zwierzęcym. „Bo jako myślącego człowieka“, zastanawiał się, „naprawdę nie powinnoby mnie to obejść“. Może być iż niezwykłość sytuacji tak