Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/163

Ta strona została skorygowana.

w nadziei że tamten znów się położy. Ale pan Travers rzekł:
— Pan jeszcze ciągle na nogach?
— Wcale nie jest jeszcze późno. O szóstej już się ściemnia — jedliśmy obiad przed siódmą — przez to noc wydaje się dłuższą, a ja sypiam dość marnie; nie mogę zasnąć aż późno w nocy.
— Zazdroszczę panu — rzekł pan Travers z jakąś senną apatją. — Zapadam ciągle w drzemkę, a przebudzenia są okropne.
D’Alcacer podniósł oczy i zauważył, że pani Travers i Lingard znikli z obrębu światła. Podeszli do burty, gdzie d’Alcacer nie mógł ich widzieć. Pewna litość przyłączyła się do jego irytacji, wywołanej przez ustawiczne budzenie się pana Traversa. „W tym człowieku jest coś dziwacznego“, pomyślał. I zaczął głośno:
— Jörgenson —
— Cóż to znowu? — burknął pan Travers.
— To nazwisko tego starego, chudego marynarza, który snuje się ciągle po pokładzie.
— Nie widziałem go. Nie widzę nikogo. Nie znam nikogo. Wolę na nic nie zwracać uwagi.
— Chciałem tylko powiedzieć, że dał mi talję kart; czy nie zagrałby pan w pikietę?
— Zdaje mi się, że nie potrafiłbym siedzieć z otwartemi oczami — rzekł pan Travers nadspodziewanie poufnym tonem. — Czy to nie zabawne? A potem nagle budzę się. To doprawdy okropne.
D’Alcacer nic na to nie odrzekł, a pan Travers zdawał się odpowiedzi nie oczekiwać.
— Kiedy mówiłem, że moja żona oszalała — zaczął nagle, tak że d’Alcacer drgnął, zaskoczony — nie myślałem tego oczywiście dosłownie. — Głos jego