Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/23

Ta strona została skorygowana.

nic dla mnie nie znaczą, znajdują drogę prosto do serca pana...
— Mówią, żebym odwrócił oczy — szepnął Lingard bez najlżejszego ruchu.
Pani Travers westchnęła.
— Tak, bardzo mi ciężko pomyśleć że ja, która pragnę pana wzruszyć, nie mogę dać się zrozumieć jak oni. A jednak mówię językiem pańskiego dzieciństwa, językiem człowieka, którego cała nadzieja jest w pańskiej wspaniałomyślności.
Potrząsnął głową. Przez chwilę patrzyła w niego niespokojnie.
— Więc w pańskich wspomnieniach — rzekła i zdziwiła się na widok głębokiego smutku, jaki powlókł uważną jego twarz.
— Czy pani wie, co ja pamiętam? — rzekł. — Czy pani chce wiedzieć? — Słuchała z lekko rozchylonemi ustami. — Więc pani powiem. Biedę, ciężki znój — i śmierć — ciągnął bardzo spokojnie. — Teraz powiedziałem pani, a pani nie wie. Tak to jest między nami. Pani mówi do mnie — ja mówię do pani — i nic nie wiemy.
Powieki jej opadły.
— Cóżbym mogła panu powiedzieć? — ciągnęła. — Co ja mogę zrobić? Nie powinnam ustąpić. Niech pan się zastanowi! Wśród pańskich wspomnień musi być jakaś twarz — jakiś głos — przynajmniej jakieś imię. Nie mogę uwierzyć, że tam jest sama gorycz.
— Tam niema goryczy — mruknął.
— O bracie, serce moje osłabło z trwogi — szepnęła Immada. Lingard zwrócił się szybko w stronę tego szeptu.