Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/231

Ta strona została skorygowana.

— Znam mężczyzn i kobiety, panie kapitanie których pan...
— Nie znam ani jednej kobiety.
— Powiedział pan teraz najistotniejszą prawdę — rzekł d’Alcacer, a Lingard po raz pierwszy odwrócił powoli głowę i spojrzał na swego sąsiada, siedzącego na ławce.
— Czy pan przypuszcza, że ona jest też nieprzytomna? — spytał przestraszonym głosem.
D’Alcacerowi wyrwał się cichy okrzyk. Nie z pewnością tego nie myśli. Jest to zaiste oryginalny pogląd — że warjaci mają coś w rodzaju wspólnej logiki, która czyni ich dla siebie zrozumiałymi. D’Alcacer mówił dalej, usiłując jak najbardziej swój głos złagodzić.
— Nie, panie kapitanie; sądzę iż kobieta, o której mówimy, włada sobą w całej pełni i zawsze będzie sobą władała.
Lingard odchylił się wtył i objął rękami kolana; zdawało się, że przestał słuchać. D’Alcacer wyciągnął z kieszeni papierośnicę i patrzył długi czas na trzy tkwiące w niej papierosy. Była to reszta zapasu, który miał przy sobie w chwili gdy go pojmano. Wydzielał sobie racje z największą surowością. Wolno mu było zapalić papierosa tylko przy jakiejś szczególnej okazji; a teraz zostały tylko trzy, które muszą mu wystarczyć do końca życia. Papieros uspakaja, łagodzi, pomaga przybrać odpowiednią postawę. I tylko trzy pozostały! Jeden trzeba zachować na rano; d’Alcacer zapali go, nim przejdzie przez bramę przeznaczenia — bramę ostrokołu Belaraba. Papieros działa kojąco, pomaga odpowiednio się zachować. Czy to jest właściwa okazja do wypalenia jednego z dwóch ostatnich? D’Alcacer, prawdziwy Latyńczyk, nie bał się wnikać w siebie od