Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/238

Ta strona została skorygowana.

żar i niepewność tych słów. Na ich dnie czuła wciąż tak silnie fizyczną rzeczywistość, że nie mogła się powstrzymać i rzekła szeptem:
— Czy pan chciał na śmierć mnie zmiażdżyć?
Odpowiedział tym samym tonem:
— Nie mógłbym. Pani jest za silna. Czy byłem brutalny? To niechcący. Mówiono mi często, że nie znam własnej siły. Zdawało mi się, że pani nie może przejść przez ten otwór i dlatego panią chwyciłem. W moich rękach przedostała się pani zupełnie łatwo. I nagle przyszło mi na myśl: — Teraz się muszę upewnić.
Zatrzymał się, jakby mu zbrakło tchu. Zachowując wciąż tę samą pozę, szepnęła, niby szukając ukrytej prawdy:
— Upewnić się?
— Tak. A teraz jestem już pewien. Pani tu jest — tutaj! Przedtem nie mogłem wiedzieć.
— Ach tak, przedtem nie mógł pan wiedzieć — rzekła.
— Nie mogłem.
— Więc pan szukał rzeczywistości.
Powtórzył, jakby mówiąc do siebie samego:
— A teraz jestem już pewien.
Jej stopa w sandale, cała różowa od tlejących resztek ogniska, czuła żar bijący od węgli. Ciepła noc otuliła ciało Edyty. Będąc wciąż jeszcze pod wrażeniem siły Lingarda, poddała się na chwilę spokojowi, który ogarnął łagodnie jej serce, jak powietrze nocy przeniknięte słabą jasnością gwiazd.
— Cóż to za przejrzysta dusza — pomyślała.
— Pani wie, że ja zawsze w panią wierzyłem — zaczął znów Lingard. — Pani wie o tem. Otóż — nigdy