Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/245

Ta strona została skorygowana.
VI

W trzydzieści sześć godzin później Carter, znalazłszy się w kajucie brygu sam na sam z Lingardem, podczas przerwy w rozmowie czuł nieledwie gnębiący, głuchy spokój płytkich wód, czekających na nowy zachód słońca.
— Nie spodziewałem się nigdy, że zastanę kogokolwiek z was przy życiu — zaczął znów Carter swym zwykłym, swobodnym tonem, lecz jego obejście było teraz znacznie mniej niedbałe, jakby w ciągu tych dni odpowiedzialności — przeżytych wśród mielizn na Wybrzeżu Zbiegów — dojrzały jego zapatrywania na świat, i na miejsce które w nim zajmował.
— Naturalnie — mruknął Lingard.
Obojętność tego człowieka, którego widywał zawsze działającego pod wpływem tajnej namiętności, wydała się przerażającą Carterowi, pełnemu młodzieńczej a rozważnej energji. Od chwili gdy znalazł się znów twarzą w twarz z Lingardem, usiłował skryć wstrząsające wrażenie jakiego doznał — z delikatnością, której nie zawdzięczał wychowaniu, lecz wrodzonej, dziecięcej wprost intuicji.
Wyjaśniając Lingardowi, w jaki sposób radził sobie na Wybrzeżu Zbiegów, usiłował jednocześnie zgłębić tę nową tajemnicę, i żadna siła nie powstrzymałaby go od tego. A przytem był dość młody aby pragnąć choć słowa pochwały.
— No, panie kapitanie — dowodził — jakby to się panu spodobało, gdyby pan zastał po powrocie na piaskach tylko na wpół spalone szczątki okrętów?
Czekał przez chwilę, i przejęty szczerem współ-