Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/267

Ta strona została skorygowana.

biały człowiek mówi: „Nigdy mnie już nie zobaczysz“ — poczuł niezmierną ulgę. Belarab nie pragnął już widzieć tego białego, lecz odwzajemnił uścisk dłoni Lingarda, uśmiechając się z powagą.
— Bóg jeden zna przyszłość — odrzekł.
Lingard szedł ku brzegowi sam jeden, czując że obcy jest wszystkim ludziom i opuszczony przez wszechwiedzącego Boga. Pierwsza łódź z Traversami minęła już krwawy blask rzucony przez pochodnie na wodę. D’Alcacer i Lingard wsiedli do drugiej łodzi. Mroczny cień zatoki, otoczonej ścianą nieprzeniknionego lasu, zamknął się wokół nich niebawem a plusk wioseł powracał echem w cichem, wilgotnem powietrzu.
— Nie wie pan, jakim sposobem stał się ten straszny wypadek? — zapytał d’Alcacer, który siedział w milczeniu obok Lingarda.
— Co za wypadek? — rzekł Lingard z wielkim wysiłkiem. — Gdzie pan taką rzecz słyszał? Wypadek! Niech pan mnie zostawi, panie d’Alcacer. Dopiero co wróciłem do życia — i zamknęło się nade mną, zimniejsze i ciemniejsze od grobu. Niechże się przyzwyczaję... Nie mogę jeszcze znieść brzmienia ludzkiego głosu.

VIII

Lingard trwał ze stoicyzmem wśród zimna i mroku swego odzyskanego życia, słuchając jak Wasub powtarza mu opowiadanie Dżaffira. Twarz starego seranga wyrażała głębokie zgnębienie, a w nieprzerwanym jego szepcie brzmiał niezmierny smutek.
— Tak, na Allaha! Byli tam wszyscy: ten tyran Tengga, hałaśliwy jak zwykle głupcy; radża Hassim, władca pozbawiony kraju; Daman, wędrowny wódz