Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/269

Ta strona została skorygowana.

Jörgenson rzekł do Tenggi: „Teraz gdy mi powiedziałeś już wszystko co masz na myśli, jedź lepiej na brzeg z twoimi przyjaciółmi i powróć jutro“. A Tengga zapytał: „Jakże to! Czyżbyś wolał jutro ze mną walczyć, niż żyć ze mną w pokoju przez długie dni?“ Tu roześmiał się i trzepnął się po udzie. A tuan Jörgenson odpowiedział:
— „Nie, nie chcę z tobą walczyć. Ale nawet pająk zostawia musze chwilę czasu na odmówienie modlitwy“.
— Słowa tuana Jörgensona zabrzmiały bardzo dziwnie i głośniej niż kiedykolwiek. O radżo Laucie, Dżaffir i biały człowiek czekali także całą noc na jakiś znak od ciebie: wystrzał, czy ognisko zapalone zamiast sygnału aby pokrzepić ich serca. Ale nic takiego nie było. Radża Hassim rozkazał szeptem Dżaffirowi, aby skorzystał z pierwszej sposobności i skoczył przez burtę, zabierając dla ciebie posłanie przyjaźni i pożegnania. Czyżby radża i Dżaffir przewidywali co będzie? Któż to wie! Ale cóż mogli przewidywać dla ludzi z Wajo jeśli nie nieszczęście, bez względu na to co tuan Jörgenson postanowił uczynić? Dżaffir przygotował się do wykonania rozkazu swego pana, choć wobec tylu nieprzyjacielskich czółen na wodzie nie mógł się spodziewać, że zdoła dotrzeć do brzegu; a co się tyczy ciebie, tuanie, nie był wcale pewien, czy jeszcze jesteś przy życiu. Ale nie powiedział o tem radży. Nikt nie patrzył w ich stronę. Dżaffir przycisnął rękę swego pana do piersi i czekał na sposobność. Mgła zaczęła odpływać i wkrótce wszystko odsłoniło się przed oczami. Tuan Jörgenson stał, trzymając w palcach zapalone cygaro. Tengga siedział przed nim na jednem z krzeseł, których używali biali ludzie.