Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/27

Ta strona została skorygowana.

przeniknioną powagą. Hassim zasiadł na dywanie po jego prawicy. Naradzali się półgłosem, zamieniając krótkie i pozornie niedbałe zdania, przeplatane długiemi przestankami milczenia. Immada usadowiła się tuż przy bracie i położywszy rękę na jego ramieniu, słuchała z głęboką uwagą, napozór zupełnie spokojnie, jak przystało księżniczce Wajo, zwykłej obradować z wojownikami i mężami stanu w chwilach niebezpieczeństwa i w godzinach rozważań. Serce jej biło gwałtownie, a naprzeciw niej milczący biali ludzie wpatrywali się w te dwie znane twarze jak z drugiej strony przepaści. Czterech illanuńskich wodzów siedziało rzędem. Obszerne płaszcze spadały z ich ramion na piasek, w którym tkwiły cztery długie lance; każda z nich podtrzymywała małą, podłużną tarczę z drzewa, rzeźbioną na brzegach i pomalowaną na ciemną purpurę. Daman wyciągnął rękę i wskazał więźniów. Twarze białych bardzo były spokojne. Daman patrzał na nich w żarliwem milczeniu, jakby go trawiła niewypowiedziana tęsknota.
Koran w jedwabnej pochewce wisiał u jego szyi na szkarłatnym sznurku. Spoczywał na jego sercu, a tuż pod nim sterczał w pogotowiu zwykły kriss o rękojeści z bawolego rogu, zatknięty w skręt saronga. Chmury zgęstniały nad obozem i ciemność kładła się ciężko na żar rozproszonych ognisk.
— Między mną a białymi jest krew — rzekł gwałtownie Daman.
Wodzowie Illanunów ani drgnęli. Między nimi a całą ludzkością była krew. Hassim zauważył beznamiętnie, że jest jeden biały, z którym przezorność nakazuje pozostawać w przyjaźni; a pozatem czyż Daman nie jest już jego przyjacielem? Daman uśmiechnął się