Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/28

Ta strona została skorygowana.

z przymkniętemi oczami. Jest przyjacielem tego białego, ale nie jego niewolnikiem. Illanunowie mruknęli potwierdzająco, bawiąc się rękojeściami mieczów. — Dlaczego — spytał Daman — ci dziwni biali ludzie odjechali tak daleko od swego kraju? Wielki biały człowiek, którego wszyscy znają, wcale sobie ich przybycia nie życzył. Nikt sobie ich przybycia nie życzył. Zło idzie wślad za nimi. Oni są jak ci ludzie, których ślą władcy, aby oglądali dalekie kraje, i mówili o pokoju, i zawierali traktaty. Tak zaczynają się zwykle wielkie zgryzoty. Illanunowie są daleko od swego kraju, gdzie żaden biały nie śmie się pokazać i dlatego wolno im szukać wrogów na otwartem morzu. Znaleźli tych dwóch, którzy przybyli aby patrzeć. Daman zapytuje, na co oni przybyli patrzeć? Czy nie mają nic do oglądania we własnym kraju?
Mówił ironicznym i stłumionym głosem. Rozrzucone kupy węgli żarzyły się głębszą czerwienią; wielki blask ogniska dowódcy opadł i przyćmił się, nim zagasnął. Proste i zręczne postacie wstawały, opuszczały się na piasek, krążyły po brzegu, szepcząc. Gdzieniegdzie ostrze włóczni zabłysło czerwienią nad czarnym zarysem głowy.
— Illanunowie szukają łupu na morzach — zakrzyknął Daman. — Ich ojcowie i ojcowie ich ojców robili to samo, a byli nieustraszeni, jak ci co patrzą śmierci w oczy.
Ktoś się roześmiał po cichu. „Uderzamy i idziemy dalej“ — rzekł jakiś radosny głos. „Żyjemy i umieramy z bronią w ręku“. Illanunowie skoczyli na nogi. Tupali w piasek, wywijając nagiemi ostrzami mieczów nad głowami dwóch białych. Powstał wielki rwetes.
Gdy się uspokoili, Daman podniósł się, owinięty