Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/67

Ta strona została skorygowana.

Zbyt byłem rozgniewany aby zwrócić na niego uwagę, ale dosyć mi się podobał. Co mi się najbardziej podobało, to sposób w jaki dał temu pokój. Zrobił to jak dżentelmen. Czy pani rozumie, co chcę powiedzieć?
— Najzupełniej.
— Tak, naturalnie że pani rozumie — dodał z prostotą. — Ale właśnie wtedy zanadto byłem rozgniewany, aby z kimkolwiek rozmawiać. Więc wróciłem na pokład swego statku i czekałem, nie wiedząc co począć, i pragnąłem żebyście się wszyscy znaleźli na dnie morza. Niech mnie pani zrozumie, proszę pani; to właśnie wam, jaśnie państwu, życzyłem żebyście się znaleźli na dnie morza. Nie miałem nic przeciwko tym nieborakom na jachcie. Oni byliby mi uwierzyli z łatwością. I tak się złościłem i gryzłem póki — póki...
— Póki nie nadeszła dziewiąta — a może było już trochę po dziewiątej — poddała pani Travers nieprzeniknionym tonem.
— Nie. Póki nie przypomniałem sobie o pani — rzekł Lingard z niezmierną naiwnością.
— Czy pan chce przez to powiedzieć, że pan zapomniał zupełnie o mojem istnieniu aż do tamtej chwili? Pamięta pan, przecież pan mówił ze mną na pokładzie jachtu.
— Doprawdy? Tak mi się też zdawało. Co ja pani powiedziałem?
— Mówił mi pan, abym nie dotykała ciemnoskórej księżniczki — odrzekła pani Travers i roześmiała się. Lecz zaraz potem zmieniła się zupełnie, jakby nagle wśród płochego nastroju uprzytomniła sobie prawdziwe znaczenie sytuacji. — Ale doprawdy nie miałam żad-