Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/68

Ta strona została skorygowana.

nych złych zamiarów względem tej postaci z pańskich marzeń. I niech pan popatrzy! Ona pana ściga.
Lingard spojrzał ku północnemu brzegowi i stłumił okrzyk skruchy. Przekonał się po raz drugi, że zapomniał o istnieniu Hassima i Immady. Czółenko zbliżyło się już teraz o tyle, że siedzący w niem ludzie mogli rozróżnić wyraźnie głowy trzech osób nad niską poręczą Emmy. Immada puściła nagle wiosło z krzykiem: „Widzę tam białą kobietę!“ Brat jej spojrzał przez ramię i czółenko przestało się posuwać, niby zatrzymane siłą nagłego czaru.
— Oni nie są dla mnie postaciami z marzenia — mruknął Lingard stanowczo.
Pani Travers odwróciła się nagle aby spojrzeć na dalszy brzeg. Był wciąż cichy i pusty dla gołego oka i zdawał się drgać w blasku słonecznym, jak olbrzymia, malowana kurtyna zapuszczona przed nieznanem.
— Jörgenson, radża Hassim nadjeżdża. Myślałem, że zostanie tam na morzu.
Pani Travers słyszała za sobą głos Lingarda i odpowiedź wymruczaną przez Jörgensona. Podniosła zwolna długie szkła do oczu, skierowawszy je ku brzegowi.
Rozróżniała teraz wyraźnie barwy proporców powiewających nad bronzowemi dachami rozległej osady, lekkie kołysanie się palmowych gajów, czarne cienie w głębi lądu i olśniewająco białe pobrzeże z koralowego piasku, rozjarzone, pełne groźnej tajemniczości. Przesunęła szkła wzdłuż całego widoku i już je miała opuścić, gdy z za masywnego węgła ostrokołu wystąpił na wspaniałą, nieruchomą widownię mężczyzna w długiej, białej szacie, z olbrzymim, czarnym turbanem nad ciemną twarzą. Poważny i złowrogi, kroczył zwolna w słonecznym blasku, jak zagadkowa postać z jakiejś