Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/80

Ta strona została skorygowana.

wydzielać z gąszczu rozpuszczonych włosów pani Travers. Jej mąż pominął milczeniem to wyraźne zapytanie, które uderzyło go brakiem subtelności, zatrącającym wprost o niestosowność.
— Przypuszczam, że w owym czasie nie władałem w pełni swoją przenikliwością i sądem — rzekł. — Mój — mój zmysł krytyczny nie działał wówczas — przyznawał w dalszym ciągu; ale nawet zaszedłszy tak daleko nie podniósł oczu na żonę, i dlatego nie dojrzał jak gdyby cienia uśmiechu na ustach pani Travers. Ten uśmiech był zabarwiony sceptycyzmem tkwiącym za głęboko, aby się wyraźniej objawić. Dlatego też pani Travers nie odezwała się wcale, a jej mąż ciągnął dalej, jakby głośno myśląc:
— Twoje postępowanie było oczywiście ponad wszelkie zarzuty, ale wyrobiłaś sobie nieznośną opinję kobiety o wyższym umyśle, zaznaczającej tę swoją wyższość w sposób ironiczny. Wzbudzałaś niedowierzanie w najlepszych ludziach. Nigdy nie byłaś popularna.
— Byłam znudzona — szepnęła pani Travers, rozmyślając z brodą opartą na dłoni.
Pan Travers podniósł się niespodzianie z żeglarskiej skrzyni, jak ugryziony przez osę, lecz oczywiście znacznie wolniej i bardziej uroczyście.
— Co się tyczy ciebie, moja Edyto, to w gruncie rzeczy jesteś najzupełniej pierwotna. — Pani Travers powstała również giętkim, swobodnym ruchem, i podniósłszy ręce do włosów, odwróciła się nawpół, mówiąc w zamyśleniu:
— Niedość ucywilizowana.
— Niedość karna — poprawił pan Travers po chwili ponurej medytacji.
Ręce jej opadły, zwróciła głowę ku niemu. — Nie,