potrącany ze wszystkich stron, ogarnięty chwilową ciemnością. Duch mój unosił się obojętnie na falach tego chaosu.
Odpowiedzialność za „Wykolejeńca“ spada właściwie na pewne zdanie wypowiedziane przez Edwarda Garnetta. Nic w tem dziwnego, że w owym czasie powiernikiem moim był pierwszy z przyjaciół, jakich zdobyłem sobie piórem. Pewnego wieczoru jedliśmy razem obiad; Garnett, wysłuchawszy zwierzeń o mych wątpliwościach (obawiam się że zaczynało go to zlekka nudzić), zwrócił mi uwagę, iż niema potrzeby abym rozstrzygał nieodwołalnie o swej przyszłości. Potem dodał: „Masz styl, masz temperament pisarza; dlaczego nie napiszesz drugiej powieści?“ Zdaje mi się że — o ile ktoś może chcieć oddziałać na życie drugiego człowieka — Edward Garnett pragnął bardzo abym pisał dalej. Muszę zaznaczyć że był względem mnie bardzo cierpliwy i łagodny — i wówczas, i zawsze. Lecz w zdaniu przytoczonem powyżej i wypowiedzianem tonem obojętnym uderza mię nietyle łagodność co mądrość życiowa. Gdyby Garnett był powiedział: „Dlaczego nie miałbyś pisać dalej?“ — bardzo możliwe że odstraszyłby mię raz na zawsze od pióra i atramentu; natomiast w propozycji aby „napisać drugą powieść“ nie było nic coby mogło mię przestraszyć lub obudzić mój sprzeciw. I tak się stało że martwy punkt w biegu mych spraw został chytrze przezwyciężony. Dokonało tego słowo: „drugą“. Była mniej więcej jedenasta, gdy w piękną noc londyńską szliśmy z Edwardem wzdłuż nieskończenie długich ulic, rozmawiając o wielu rzeczach; pamiętam że, wróciwszy do domu, siadłem i przed pójściem spać napisałem mniej więcej pół strony „Wykolejeńca“. Tem samem skazałem się ostatecznie — nie powiem na dru-
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.