Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

gie życie, ale na napisanie drugiej książki. Jest widać w mym charakterze jakiś rys, nie pozwalający mi rzucić na dobre czegoś co raz rozpocząłem. Odkładałem wiele zaczętych prac. Odkładałem je ze smutkiem, ze wstrętem, z wściekłością, z melancholją, z uczuciem wzgardy dla siebie, ale nawet w najcięższych chwilach miałem niepokojącą świadomość, że będę musiał wrócić do rozpoczętego dzieła.
„Wykolejeniec“ należy do powieści, których nigdy nie odkładałem, i choć przyniósł mi nazwę „pisarza egzotycznego“, nie sądzę aby to oskarżenie było uzasadnione. Nie mogę ani rusz wykryć egzotycznego ducha w pomyśle czy też w stylu „Wykolejeńca“, choć jest to bezwątpienia najbardziej podzwrotnikowe z mych wschodnich opowiadań. W ciągu pisania przejąłem się bardzo jego tłem, zapewne dlatego że (czemu się nie przyznać?) wątek tej powieści nigdy nie był zbyt bliski memu sercu. Zaprzątał znacznie silniej moją wyobraźnię niż moje uczucie. Co się zaś tyczy Willemsa, miałem dla niego tylko tego rodzaju względy, jakich niepodobna się ustrzec w stosunku do własnego tworu. To jasne że nie mogłem być obojętny dla tego człowieka, ściągnąwszy na jego głowę tyle zła jedynie przez to, że wyobraziłem go sobie takim jakim jest w powieści — a wyobraziłem to sobie na bardzo nikłej podstawie.
Człowiek, z którego wysnułem postać Willemsa, nie był sam przez się szczególnie ciekawy. Zainteresowało mię jego podrzędne stanowisko, jego dziwna, dwuznaczna pozycja europejczyka, wyniszczonego, otoczonego nieprzyjaźnią, podejrzliwością i ledwie tolerowanego w tej osadzie zagubionej w głębi leśnej krainy, nad posępną rzeką, którą odwiedzał jeden jedyny statek białych — nasz statek. Willems miał zapadłe, wygolone po-