dziejnym. Potrzeby ich były duże, lecz mógł obdarzyć ich wszystkiem czego chcieli, nie rujnując się bynajmniej. Wzamian miał milczący ich lęk, gadatliwe uwielbienie, hałaśliwą cześć. Pięknie jest być opatrznością i dzień w dzień o tem słyszeć. Daje to człowiekowi poczucie bezmiernej wyższości, a Willems w niem się lubował. Nie zgłębiał swych uczuć, lecz chyba najwyższą jego rozkoszą była głęboko zakorzeniona pewność, że gdyby cofnął hojną dłoń — czego nie przewidywał — to wielbiące go istoty umarłyby z głodu. Hojność jego zdemoralizowała ich wszystkich. Łatwo to przyszło. Odkąd się do nich zniżył i poślubił Joannę, wszyscy jej krewni stracili tę nikłą zdolność i siłę do pracy, jaką mogliby z siebie wydobyć pod naciskiem konieczności. Żyli teraz z jego woli i łaski. Była to potęga. Willems rozkoszował się nią.
Na innej, może niższej płaszczyźnie, nie brakowało mu mniej złożonych lecz bardziej konkretnych rozrywek. Lubił proste gry polegające na zręczności, naprzykład bilard; a także grę mniej prostą i wymagającą zręczności zupełnie innego rodzaju — pokera. Był najzdolniejszy z uczniów pewnego Amerykanina o spokojnych oczach i lapidarnej mowie, który wychynął tajemniczo z pustki Pacyfiku i znalazł się w Makassarze, gdzie się obijał czas jakiś wśród wirów miejskiego życia, poczem równie zagadkowo rzucił Makassar dla słonecznej samotności oceanu Indyjskiego. Pamięć o cudzoziemcu z Kalifornji została uwieczniona w pokerze — ta gra stała się odtąd popularna w stolicy Celebesu — oraz w tęgim cocktailu, którego przepis po dziś dzień przekazują sobie w narzeczu Kwang–tung naczelni kelnerzy Chińczycy hotelu Sunda. Willems był znawcą napitków i adeptem gry w pokera. Nie chlubił się
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.