Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

zbytnio temi talentami. Lecz zaufaniem, którem darzył go zwierzchnik — Hudig — pysznił się i przechwalał natrętnie. Wypływało to z wielkiej dobroduszności Willemsa i przesadnego poczucia obowiązku względem samego siebie oraz świata wogóle. Czuł tę nieodpartą potrzebę pouczania ludzi, która łączy się ściśle z wielką ignorancją. Każdy ignorant wie o jakiejś jednej rzeczy, i właśnie ta rzecz jest jedynie godna poznania; zapełnia cały jego horyzont. Willems posiadał wiedzę o sobie.
Począwszy od dnia, kiedy pełen złych przeczuć, uciekł z holenderskiego wschodnio–indyjskiego statku na redzie Samarangu, zaczął się nad sobą zastanawiać, rozpatrywać swe właściwości, swe talenty, owe cechy, które pomagały mu wziąć los za łeb i zapewniły korzystne stanowisko jakie obecnie zajmował. Skromny z natury, nie miał do siebie zaufania, więc też powodzenie zdumiało go, prawie przestraszyło; a gdy się wreszcie opanował po wielokrotnych wstrząsach zdumienia, stał się wściekle zarozumiały. Uwierzył w swoje wielkie zdolności i swoją znajomość świata. Niechże i inni dowiedzą się o nich — dla własnego dobra i dla większej chwały jego, Willemsa. Wszyscy ci życzliwi ludzie, co go klepali po plecach i witali hałaśliwie, powinni korzystać z jego przykładu. Oto dlaczego Willems musi mówić o sobie.
Opowiadał też wszystko sumiennie. Popołudniu wykładał przy kawiarnianym stoliku swoją teorję powodzenia, maczając od czasu do czasu wąsy w drobno potłuczonym lodzie cocktailu; wieczorem zaś rozprawiał często przy bilardzie, z kijem w ręku, wobec jakiegoś młodocianego słuchacza. Kule bilardowe stały nieruchomo, jakby też zasłuchane, pod żywym blaskiem nafto-