Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.


ROZDZIAŁ DRUGI

Morze, zapewne wskutek zawartej w niem soli, nadaje szorstkość zewnętrznej powłoce swych sług, lecz zachowuje słodycz ich ducha. Dawne morze; morze z przed wielu lat, którego słudzy byli mu oddanymi niewolnikami; przechodzili z młodości do starości lub nagłego zgonu, nie potrzebując wcale otwierać księgi życia, ponieważ oglądali wieczność odbitą w żywiole, który obdarzał życiem i zadawał śmierć. Jak piękna, pozbawiona skrupułów kobieta, morze przeszłości był czarowne w uśmiechu, nieodparte w gniewie, kapryśne, powabne, nielogiczne, nieodpowiedzialne — przedmiot miłości, przedmiot lęku. Czarowało, dawało radość, koiło, wzbudzając nieograniczone zaufanie, a potem zabijało w nagłym, bezpodstawnym gniewie. Lecz okrucieństwo morza odkupiał urok jego niezbadanej tajemnicy, ogrom jego obietnic, czarodziejstwo łask możliwych do osiągnięcia. Silni ludzie o dziecięcych sercach służyli mu wiernie, radzi że żyją z jego łaski — że umierają z jego dopustu. Takie było morze, zanim francuska pomysłowość wprawiła w ruch mięsień suezki, stwarzając kanał posępny lecz pożyteczny.
A później wielki całun dymu tkany przez niezliczone parowce rozpostarł się nad niespokojnem zwierciadłem Nieskończoności. Dłoń inżyniera zdarła zasłonę okrywającą groźną piękność, aby chciwe szczury lądowe bez czci i wiary mogły zgarniać dywidendy. Tajemnica zo-