Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

nię odziewano i żywiono dostatecznie, lecz pozatem chowała się samopas, a niepocieszony wdowiec dreptał cały dzień po błotnistych bulwarach w obszarpanem palcie i lichych trzewikach, wieczorem zaś, mimo znużenia, oprowadzał nawpół pijanych cudzoziemskich szyprów po miejscach tanich rozkoszy; wracał do domu późno, przesycony paleniem i piciem, gdyż musiał dotrzymywać towarzystwa owym ludziom, którzy spodziewali się grzeczności tego rodzaju ze względu na stosunki handlowe z firmą. Dobroduszny kapitan statku Kosmopoliet IV, chcąc się przysłużyć cierpliwemu i uczynnemu urzędnikowi, zaproponował że weźmie na statek jego syna; mały Willems ucieszył się niezmiernie, ale tem większe spotkało go rozczarowanie, gdy morze, zdaleka tak czarowne, przy bliższej znajomości okazało się surowe i wymagające. Beznadziejny rozdźwięk wynikł przy tem zetknięciu się Willemsa z duchem morza, i w końcu chłopiec uciekł pod wpływem nagłego impulsu. Miał instynktowną pogardę dla tej uczciwej, prostej pracy, nie dającej w rezultacie nic, coby go pociągało.
Lingard przeniknął to wkrótce. Zaproponował że go odeśle do kraju na statku angielskim, ale chłopiec prosił gorąco aby pozwolono mu zostać. Miał piękny charakter pisma, w krótkim czasie opanował doskonale angielski, dawał sobie świetnie radę z rachunkami i Lingard zatrudnił go w tym zakresie. Z wiekiem handlowe instynkty chłopca rozwinęły się zadziwiająco; Lingard zostawiał go często na którejś z wysp, powierzając mu handel, a sam robił wycieczki do różnych zapadłych miejscowości. Gdy Willems zapragnął wstąpić na służbę do Hudiga, Lingard na to zezwolił. Trochę mu było przykro że go Willems opuszcza, bo w pewien sposób przywiązał się do swego protegowanego. Ale był zeń