Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

dumny i przemówił za nim lojalnie. Z początku mawiał o Willemsie: „To sprytny chłopak — ale żaden materjał na marynarza“. Potem, gdy Willems zaczął mu pomagać w handlu, Lingard określał go jako „tego zdolnego młodzieńca“. Jeszcze później, kiedy Willems stał się zaufanym agentem Hudiga, używanym do niejednej delikatnej sprawy, prostoduszny marynarz wskazywał palcem jego plecy, szepcząc z podziwem do każdego kto mu się nawinął:
— To mądra sztuka; piekielnie mądra sztuka. Niechno pan na niego popatrzy! Zaufany człowiek starego Hudiga. Znalazłem go w rynsztoku, że tak powiem, niby zagłodzonego kociaka. Wyglądał jak szkielet. Słowo daję! A teraz zna się lepiej ode mnie na handlu wyspiarskim. To fakt. Mówię zupełnie serjo. Lepiej ode mnie! — powtarzał z powagą, a w jego uczciwych oczach malowała się niewinna duma.
Z bezpiecznej wyżyny handlowych sukcesów Willems popierał protekcjonalnie Lingarda. Miał do swego dobroczyńcy sympatję, lekceważył jednak surową prostotę cechującą postępowanie starego żeglarza. Ale były w charakterze Lingarda pewne rysy, dla których Willems czuł niejaki szacunek. Gadatliwy szyper umiał milczeć o pewnych sprawach bardzo dla Willemsa interesujących. Pozatem Lingard był bogaty, i już ta okoliczność sama w sobie wystarczyła aby wzbudzić niechętny podziw Willemsa. Podczas swych poufnych pogawędek z Hudigiem Willems mawiał zwykle o dobrodusznym Angliku: „ten głupi stary szczęściarz“; jawna irytacja dźwięczała w jego słowach. Na to Hudig mruczał coś potwierdzająco, i patrzyli sobie w oczy bez ruchu, zaprzątnięci jakąś nie wypowiedzianą myślą.
— Nie może pan wywąchać, skąd on bierze wszy-