Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

dok Willemsa oddziałał podniecająco na kakadu o czerwonym grzebieniu; zaczęło łazić niezdarnie, pracowicie, w górę i w dół po swej tyce, krzycząc niewyraźnie „Joanna“ i rozciągając ostatnią sylabę imienia w przeciągłym skrzeku, podobnym do wybuchu warjackiego chichotu. Zasłona u drzwi poruszyła się lekko raz po raz w powiewie; za każdym razem Willems drgał, spodziewając się żony, lecz oczu nie podniósł, choć wytężał słuch aby pochwycić odgłos jej kroków. Stopniowo popadł w zamyślenie, starając się odgadnąć jak żona przyjmie nowinę — i jego rozkazy. Pochłonięty tem, zapomniał prawie że lęka się jej obecności. Będzie pewno płakała i rozpaczała, bezradna, zastraszona, bierna jak zawsze. A on musi wlec za sobą bez końca ten bezwładny ciężar przez mrok zrujnowanego życia. Okropność! Nie mógł oczywiście rzucić jej z dzieckiem na pastwę niezawodnej nędzy lub prawdopodobnej śmierci z głodu. Żona i dziecko Willemsa. Willemsa, któremu tak się powiodło; Willemsa spryciarza; Willemsa, zaufan... Brr! A czem jest Willems teraz? Ten Willems, który... Zdusił w sobie myśl nawpół sformułowaną i odchrząknął aby zagłuszyć jęk. Ach! Jakże ludzie będą sobie strzępić języki dziś wieczór w sali bilardowej — w tym jego świecie gdzie był pierwszym — wszyscy ci ludzie, do których zniżał się łaskawie z taką wyniosłością. Dopieroż będą rozprawiać ze zdumieniem, i udanym żalem, i poważnemi twarzami, i mądrem kiwaniem głowy. Niektórzy z nich winni mu byli pieniądze, ale nikogo nie przyciskał nigdy do muru. Nic podobnego. Willems, wzór dobrego kompana, jak go nazywali. A teraz ucieszą się napewno z jego upadku. Zgraja durniów. W swem poniżeniu miał jednak poczucie wyższości nad tymi ludźmi, którzy byli tylko uczciwi, lub których po-