Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

prostu jeszcze nie przyłapano. Zgraja durniów! Potrząsnął pięścią w stronę wizji swoich kolegów, a przestraszona papuga zatrzepotała skrzydłami i wrzasnęła w przerażeniu.
Willems podniósł wzrok i zobaczył żonę, który ukazała się zza węgła domu. Spuścił prędko oczy i czekał w milczeniu; podeszła blisko, stanęła po drugiej stronie stolika. Nie chciał patrzeć jej w twarz, ale widział czerwony szlafrok, który znał tak dobrze. Wlokła się przez życie z tym czerwonym szlafroku, poplamionym i krzywo zapiętym, przybranym z przodu od góry do dołu rzędem brudnych błękitnych kokard; podarta falbana pełzła po podłodze jak wąż, gdy Joanna krzątała się leniwo z niedbale zwiniętemi włosami i poplątanym kosmykiem zwisającym nieporządnie na plecy. Wzrok Willemsa wędrował w górę od kokardy do kokardy, zatrzymując się na tych co wisiały już tylko na jednej nitce, ale nie posunął się wyżej podbródka. Willems patrzył na chudą szyję żony, na wydatny obojczyk, wyglądający z rozchełstanego szlafroka. Patrzył na cienkie ramię, na kościstą rękę obejmującą dziecko, które Joanna trzymała, i czuł bezgraniczną niechęć do tych przeszkód w swem życiu. Czekał na odezwanie się żony, czując, że patrzy na niego; ale ponieważ milczała uparcie, westchnął i zaczął mówić.
Było to ciężkie zadanie. Mówił powoli, rozwodząc się nad wspomnieniami dawnego życia, aby opóźnić wyznanie że oto nadszedł jego koniec, a zarazem początek mniej wspaniałej egzystencji. Willems był przekonany iż dał żonie szczęście, zaspokajając w pełni wszystkie jej materjalne potrzeby i nie wątpił ani chwili, że jest gotowa mu towarzyszyć na drodze choćby najcięższej i najbardziej kamienistej. Ta pewność go nie zachwy-