Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

cała. Ożenił się z Joanną aby się przypodobać Hudigowi, i wielkość tego poświęcenia powinna była ją uszczęśliwić bez dalszych z jego strony wysiłków. Miała swoje wspaniałe lata jako żona Willemsa, a także lata wygody, lojalnej opieki, i takiej czułości na jaką zasługiwała. Strzegł jej starannie od niedostatku, a o jakichkolwiek innych jej potrzebach nie miał najlżejszego pojęcia. Podkreślanie swej wyższości wobec żony uważał za jeszcze jedno dobrodziejstwo jej wyświadczone. Wprawdzie jego wyższość była rzeczą oczywistą, ale rozwodził się nad tem aby Joanna w całej pełni odczuła wielkość swej straty. Była tak tępa że inaczejby tego nie zrozumiała.
A teraz przyszedł koniec na wszystko. Będą musieli stąd wyjechać. Opuścić ten dom, opuścić tę wyspę, wynieść się daleko, tam gdzie Willemsa nie znają. Może do angielskich Strait–Settlements. Willems znajdzie tam jakiś punkt oparcia dla swych zdolności — znajdzie ludzi sprawiedliwszych od starego Hudiga. Zaśmiał się gorzko.
— Joanno, czy masz pieniądze, które ci zostawiłem dziś rano? — zapytał. — Będą nam teraz potrzebne.
Mówiąc te słowa, pomyślał jaki z niego porządny człowiek. To zresztą nic nowego. Ale przeszedł w tej chwili własne oczekiwania. Są jednak rzeczy święte, do licha! Związek małżeński do nich należy i Willems nie jest człowiekiem, któryby go zerwał. Niewzruszoność jego zasad sprawiała mu wielkie zadowolenie, lecz mimo to nie miał ochoty spojrzeć na żonę. Czekał na jej odezwanie się. Będzie ją musiał pocieszać, uspokajać jej płacz, mówić żeby nie była głupia, żeby przygotowała się do wyjazdu. Ale dokąd jechać? Jak? Kiedy? Po-