Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

się nie bój. Wierzę że nie zdradzisz mego sekretu. A trzymaj język za zębami, kiedy wrócisz znów między kupców. Niejeden dałby sobie rękę obciąć za tę wiadomość. Widzisz, ja właśnie stamtąd biorę wszystek mój kauczuk i rattany. To źródło wprost niewyczerpane, mój chłopcze.
Przy pierwszych słowach Lingarda Willems spojrzał na niego szybko, ale wkrótce głowa mu opadła na piersi; pomyślał ze zniechęceniem że wiadomość, której tak pragnęli obaj z Hudigiem, przyszła zapóźno. Zobojętniał i siedział bezmyślnie w dalszym ciągu.
— Pomożesz Almayerowi w handlu, jeżeli będziesz miał na to ochotę — ciągnął Lingard — poprostu aby zabić czas póki po ciebie nie wrócę. To potrwa zaledwie jakieś sześć tygodni.
Nad ich głowami wilgotne żagle trzepotały głośno w pierwszym słabym powiewie; potem, gdy bryza się wzmogła, statek wykręcił się do wiatru i uciszone żagle obwisły spokojnie. Oficer rzekł cicho, wyraźnie, stojąc w ciemnościach na rufówce:
— Oto i bryza. Jak mam iść do wiatru, panie kapitanie?
Oczy Lingarda, utkwione w górnym osprzęcie, spojrzały w dół ku zgnębionej postaci człowieka siedzącego na luce. Stary żeglarz zdawał się wahać przez chwilę.
— Na północ, na północ — odparł gniewnie, jakby rozdrażniony własną przelotną myślą — a wziąć mi się ostro do roboty. Każdy podmuch na tych morzach, to są pieniądze.
Stał bez ruchu, nasłuchując zgrzytu bloków i klekotu pierścieni rejowych, gdy brasowano przednie reje. Żagle zostały podniesione, windę kotwiczną obsadzono znów ludźmi, a Lingard wciąż nie ruszał się z miejsca,