gdzie schroniły się nasze prao i gdzie biali ludzie nie śmieli ścigać wojowników dzierżących broń.
Potrząsnął głową chmurnie, żałośliwie i dorzucił znów garść chróstu do ognia. Buchnął jasny płomień, oświetlając szeroką, ciemną, ospowatą twarz Babalacziego; grube jego wargi, poplamione sokiem betelu, wyglądały jak głęboki, krwawiący otwór świeżej rany. W jedynem oku odbił się jasny blask ognia i użyczył mu na chwilę dzikiego ożywienia, które zgasło razem z krótkotrwałym płomieniem. Szybkiemi ruchami gołych rąk zgarnął żar na kupę, wytarł palce z ciepłego popiołu o przepaskę na biodrach — jedyne swoje odzienie — poczem objął cienkie nogi splecionemi rękami i oparł brodę o podciągnięte kolana. Lakamba poruszył się lekko, nie zmieniając pozy; nie odwrócił nawet oczu od żarzących się węgli, którym przyglądał się w sennym bezruchu.
— Tak — ciągnął Babalaczi cicho i jednostajnie, jakby wypowiadał głośno myśli, wynikłe z milczących rozważań o niestałości ziemskiej potęgi. — Tak. Był bogaty i silny, a teraz żyje z jałmużny — stary, słaby, niewidomy i samotny, mając tylko córkę przy sobie. Radża Patalolo daje mu ryż, a ta blada kobieta — jego córka — gotuje mu ten ryż, bo Omar nie ma niewolnicy.
— Widziałem jego córkę zdaleka — mruknął lekceważąco Lakamba. — Suka o białych zębach, podobna do kobiety Orang–Putih.
— Aha — zgodził się Babalaczi — ale zbliska jej nie widziałeś. Jej matka pochodziła z zachodu, była to kobieta Baghdadi o zasłoniętej twarzy. Teraz córka Omara chodzi bez zasłony, jak nasze kobiety, bo jest biedna, a on jest ślepy, i nikt się do nich nie zbliża; jeśli kto podejdzie, to tylko po to żeby poprosić o amulet albo bło-
Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.