Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

tarasu i siadały z brzękiem tryumfu na niespodziewanej ofierze. Księżyc posuwał się cicho znojną swą ścieżką, aż osiągnął najwyższy punkt wzniesienia, spędził cień od okapu z twarzy Lakamby i stanął jakby bez ruchu nad głowami obu Malajów. Babalaczi podsycił ogień i obudził towarzysza. Lakamba usiadł, ziewając; otrząsnął się z niezadowoleniem.
Babalaczi znów zaczął mówić głosem, który był jak szmer strumyka co bieży po kamieniach cichy, jednostajny, wytrwały, i niszczy nieodpartą siłą najcięższe przeszkody. Lakamba słuchał, milczący lecz zainteresowany. Ci dwaj ludzie, byli to ambitni malajscy awanturnicy, Cyganie swej rasy. Gdy się Sambir zaczął rozwijać, jeszcze zanim władca Patalolo odrzucił zwierzchność sułtana z Koti, Lakamba pojawił się na rzece z dwoma małemi statkami handlowemi. Spotkał go zawód, gdyż zastał już coś w rodzaju organizacji wśród osadników różnych ras, którzy uznawali łagodne rządy starego Patalola. Lakambie zbywało na układności, nie potrafił więc ukryć rozczarowania. Oświadczył że jest człowiekiem ze wschodu, z okolic gdzie żaden biały jeszcze nie rządził; że pochodzi z plemienia uciśnionego lecz krwi królewskiej. I miał istotnie wszystkie cechy wygnanego księcia. Był ciągle niezadowolony, niewdzięczny, pełen zawiści, gotów do knowań i awantur; na ustach miał czcze obietnice i mężne słowa. Był uparty, lecz jego wola polegała na krótkotrwałych porywach, to też nie umiał nigdy osiągnąć celu wytkniętego przez swoją ambicję. Gdy podejrzliwy Patalolo chłodno go przyjął, Lakamba zabrał się — nie pytając o pozwolenie — do karczowania lasu w dogodnem miejscu nad rzeką, jakieś czternaście mil poniżej Sambiru, i wybudował tam dom umocniony przez wysoki ostrokół. Ponieważ miał wielką