Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

niezbędne dla życia wśród szczęścia i wspaniałości. Ubita ziemia między chatami stała się oślizgła od krwi, a w ciemnych mangrowjach u brzegów zatok pełno było jęku konających ludzi, którzy zostali powaleni nim jeszcze ujrzeli wroga. Umierali bezradnie, nie mogąc uciec w splątany gąszcz lasu, a chyże ich statki, na których tak często łupili wybrzeża i morza, paliły się gwałtownie, stłoczone w wąskiej zatoce. Babalaczi, widząc jasno że koniec się zbliża, poświęcił całą swą energję na ocalenie choć jednego statku. Udało mu się to po jakimś czasie. Gdy na ich prao wybuchły zapasowe beczki z prochem, zaczął natychmiast szukać swego wodza. Odnalazł go nawpół żywego i zupełnie oślepionego, a przy nim była jego córka, Aissa, albowiem synowie padli w boju tego samego dnia, jak przystało tak odważnym mężom. Z pomocą dziewczyny o dzielnem sercu Babalaczi zaniósł Omara na pokład lekkiego prao i udało im się ujść z nieliczną gromadką towarzyszy. Gdy wprowadzili statek w sieć ciemnych i cichych przesmyków, usłyszeli radosne okrzyki załóg z wojennych łodzi przypuszczających atak do wsi korsarza. Aissa siedziała wtedy na wysokiej rufówce, trzymając na kolanach poczerniałą, krwawiącą głowę ojca, i patrzyła nieulękłym wzrokiem w Babalacziego.
— Znajdą tam tylko dym, i krew, i zabitych mężów, i kobiety oszalałe ze strachu, i oprócz nich żadnej żywej istoty — rzekła ponuro.
Babalaczi, przyciskając prawą ręką głęboką ranę w ramieniu, odrzekł ze smutkiem:
— Oni są bardzo silni. Kiedy z nimi walczymy, możemy tylko umrzeć. A jednak — dodał groźnie — niektórzy z nas jeszcze żyją! Niektórzy z nas jeszcze żyją!
Przez krótki czas marzył o zemście, ale rojenia jego