Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

nocy; ciało jego tkwiło bez ruchu u gasnącego ogniska, a duch wędrował po kraju wspomnień lub — kto wie? — może szukał poomacku drogi wśród pustych obszarów niepewnej przyszłości.
Gdy Babalaczi zauważył przybycie Willemsa, zaniepokoił się tym wzrostem siły białych. Ale potem zmienił zdanie. Którejś nocy spotkał Willemsa na ścieżce wiodącej do chaty Omara i nie zdziwił się, zauważywszy że niewidomy Arab chyba nie zdaje sobie sprawy z przechadzek nowego białego w sąsiedztwie swej siedziby. Raz Babalaczi zjawił się niespodzianie w ciągu dnia i wydało mu się że dostrzegł błysk białej kurtki w zaroślach po drugiej stronie strumienia. Przypatrywał się w zamyśleniu Aissie, która krzątała się, przygotowując wieczorny posiłek z ryżu; po chwili jednak odszedł śpiesznie przed zachodem, odrzuciwszy gościnne zaproszenie Omara, który w imię Allaha prosił go aby podzielił z nimi wieczerzę.
Tegoż wieczoru Babalaczi zaskoczył Lakambę oznajmieniem, że nadszedł wreszcie czas aby uczynić pierwsze posunięcie w ich grze odkładanej tak długo. Podniecony Lakamba zażądał wyjaśnień. Babalaczi potrząsnął odmownie głową; wskazał ruchem ręki migające cienie kobiet i niewyraźne męskie postacie u wieczornych ognisk na dziedzińcu. Oświadczył że nie wypowie tutaj ani słowa. Ale gdy wszyscy domownicy udali się na spoczynek, Babalaczi i Lakamba przeszli cichaczem między śpiącemi grupkami; znalazłszy się na brzegu rzeki, siedli do czółna i odbili ukradkiem, zmierzając ku rozpadającej się budce strażniczej na dawnej ryżowej polance. Tam byli zabezpieczeni przed wszystkiemi oczami i uszami; gdyby zaszła potrzeba, mogli wymówić się polowaniem na jelenie, gdyż polankę znano dobrze jako