Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

— Niech mi pan pożyczy strzelby — rzekł Willems do Almayera, siedząc naprzeciw niego po skończonej wieczerzy. Na stole kopcąca lampa paliła się czerwonym płomieniem wśród nieporządnej zastawy. — Mam ochotę pójść i zapolować na jelenie gdy wzejdzie księżyc.
Almayer siedział bokiem do stołu z łokciem wsuniętym między brudne talerze, z brodą spuszczoną na piersi i nogami wyciągniętemi sztywno przed siebie; patrzył na czubki swych trepów plecionych z trawy i zaśmiał się nagle.
— Mógłby pan odpowiedzieć tak albo nie, bez tego rechotu — zauważył Willems z gniewnym spokojem.
— Napewnobym tak odpowiedział, gdybym wierzył choć jednemu pana słowu — odrzekł Almayer, nie zmieniając pozy i mówiąc wolno, z przerwami, jakby upuszczał słowa na podłogę. — A że nie wierzę — więc poco? Pan wie gdzie jest strzelba; może pan ją wziąć albo zostawić. Strzelba. Jeleń. Bzdury! Polowanie na jelenia! Akurat! Pan poluje na... na gazelę, mój szanowny gościu. Potrzeba panu złotych kółek na nogi i jedwabnych sarongów dla tej zwierzyny — świetny myśliwcze. Mogę pana zapewnić, że pan ich nie dostanie. Cały dzień siedzi pan wśród krajowców! Wielką pomoc mam z pana.
— Nie powinien pan tak dużo pić — rzekł Willems, cedząc wyrazy aby ukryć wściekłość. — Słabą ma pan głowę. O ile pamiętam, zawsze pan miał słabą głowę, je-