Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

nej nudzie. Brakowało mu zajęć handlowych związanych z jego przeszłem życiem, które wydawało mu się niezmiernie dalekie, stracone nieodwołalnie, zagrzebane pod gruzami dawnych powodzeń; szczęście go opuściło, nie zostawiając żadnej nadziei ratunku. Wałęsał się zgnębiony po dziedzińcu Almayera i śledził zdaleka obojętnym wzrokiem czółna przybyłe z góry rzeki, wyładowujące kauczuk lub rattany i zabierające ryż albo towary europejskie z małego mola Lingarda i Sp. Choć przestrzeń gruntów należących do Almayera była rozległa, Willems czuł że mu ciasno w obrębie porządnych płotów otaczających posiadłość. On, który w ciągu długich lat przyzwyczaił się myśleć o sobie jako o człowieku niezbędnym dla innych, czuł gorycz i dziką wściekłość wobec okrutnej świadomości że jest zbyteczny i na nic nie przydatny — wobec chłodnej nieprzyjaźni przebijającej ze spojrzeń jedynego białego w tym barbarzyńskim zakątku świata. Zgrzytał zębami na myśl o dniach marnowanych w towarzystwie opryskliwego, niechętnego mu durnia, który go wciąż podejrzewał. Dosłuchiwał się wyrzutów za swą bezczynność w szmerze rzeki, w nieustannym szepcie wielkich lasów. Naokoło niego wszystko poruszało się, mijało go pędem, sunęło — ziemia pod nogami i niebiosa nad głową. Nawet dzicy dążyli do czegoś, zmagali się, walczyli, pracowali — choćby jedynie po to aby przedłużyć marną egzystencję — lecz żyli, żyli! Tylko on jeden był jakby poza obrębem świata i tkwił w beznadziejnej martwocie, pełen gniewnej udręki i gryzącego żalu.
Przyzwyczaił się wędrować po osadzie. Sambir, który miał się stać kwitnącą miejscowością, powstał na bagnie a jego młodość upłynęła wśród przykrej woni mułu. Domy tłoczyły się na wybrzeżu i, jakby chcąc uciec